Denerwowałem się. Ametsy nigdzie nie było a Poldek nie wiedział kim byli strażnicy. Bez Ametsy nie pokonamy mojego ojca. Nie mówiąc już o tym że początkowe zachowanie tych padalców mnie doprowadziło do wściekłości.- Poldek bez Ametsy i tak się nic nie da zrobić. Zagadaj ojca a ja w tym czasie znajdę Ami.- zadecydowałem mimo protestów Poldka. Pobiegłem do podwodnych ogrodów. Ci palanci właśnie wracali z alejki bocznej. Użyłem żywiołu i unieszkodliwiłem obydwu. Skierowałem sie tam zkąd wyszli strażnicy. Zobaczyłem Ametse i to w strasznym stanie.
- Luveit? Nareszcie...- zdąrzyła powiedzieć Ametsa zanim podbiegłem i ją uwolniłem.
- Następnym razem poprostu załatwiamy pacynki ojca, ok. kochanie?- odparłem pomagając jej wstać. Pobiegliśmy z powrotem. Strażnicy właśnie się ockneli, ale ja byłem już na nich zbyt bardzo wściekły i dałem upust swoim emocjom. Skutek był taki że zostały po nich tylko chełmy. A ja z Ametsą wróciliśmy do pałacu. Wbiegliśmy do sali tronowej gdzie Poldek i Lyka mieli już kłopoty z szalejącym ojcem. Najwyraźniej zdążyli mu powiedzieć że mają go dość bo musieliśmy od razu się bronić. W sumie to podziwiałem siłe i determinację ojca. Nie sposób było się pozbyć wodnych macek.- Luveit trzeba zabrać mu medalion, koronę i berło.-zawołał Poldek.
C.D.N.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz